Po
zwycięskim meczu z Newcastle nerwowo przebierałam nogami i czekałam
na Masona. Miał dla mnie niespodziankę, ale nie chciał mi nic
powiedzieć. Igrał ze mną, bowiem doskonale zdawał sobie sprawę z
tego, że cierpliwość nie jest moją mocną stroną. Schowałam
ręce do kieszeni kurtki i wtuliłam się w ciepły szalik. Jak na
końcówkę października pogoda dopisywała. Czasami zdarzały się
dni takie jak ten; było zimno, pochmurno, a szare niebo zwiastowało
ulewę. Zdmuchnęłam z twarzy zabłąkany kosmyk włosów marząc o
rozgrzewającej owocowej herbacie. Mieszkaliśmy razem niecały
miesiąc, ciągle się docieraliśmy i na nowo uczyliśmy się swoich
nawyków i przyzwyczajeń. Sprzeczaliśmy się o nieistotne
błahostki, często mieliśmy odmienne zdanie na dany temat, ale
potrafiliśmy iść na kompromis w danej sytuacji. Mi przeszkadzały
niepoukładane sportowe buty, Masona ogarniała irytacja na widok
moich obszernych notatek. Ja miałam dość sprzątania
nieodniesionych w porę do zlewu kubków, Masonowi cierpła skóra,
gdy widział poustawiane w każdym kącie zapachowe świeczki. Ale to
właśnie byliśmy my, składaliśmy się z tych poszczególnych
elementów, budowaliśmy z nich całość, aby się uzupełniać, a
nie rozdzielać na drobne. Odetchnęłam z ulgą, kiedy na horyzoncie
pojawiła się jego sylwetka.
–
Zabieram cię do restauracji! –
oznajmił z dumą otwierając przede mną drzwi od strony pasażera.
Zgrabnie wskoczyłam do samochodu zastanawiając się, czy
przegapiłam jakąś rocznicę. Nie, to zdecydowanie nie wchodziło w
grę. – Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu? – Zapytał
włączając się do ulicznego ruchu.
–
Dlaczego miałabym mieć? – zaśmiałam
się patrząc przez szybę. Londyn tętnił życiem w każdej
godzinie. Okoliczne kawiarnie pękały w szwach, ludzie mijali się
na chodnikach, zatrzymywali się na pasach, aby nie spowodować
niepotrzebnych wypadków.
–
To dobrze – uśmiechnął się szeroko.
Po trzydziestu minutach przyjemnej jazdy zatrzymał się pod Alyn
Williams at the Westbury. – W środku czeka na ciebie obiecana
niespodzianka – Wyznał z nieskrywaną radością. Zdziwiona
zmarszczyłam brwi, ale nic nie powiedziałam. Mason prowadził mnie
do stolika, a ja z zachwytem rozglądałam się po przepięknym i
bogatym wnętrzu.
–
Zawsze wiesz, gdzie mnie zabrać! –
oznajmiłam oczarowana.
–
Znam cię jak własną kieszeń –
dumnie wypiął pierś do przodu. Parsknęłam śmiechem zatrzymując
się przed odpowiednim stolikiem. – Oto i niespodzianka! –
Oznajmił. Zdziwiona kilkakrotnie zamrugałam powiekami.
–
Declan! – pisnęłam. Najlepszy
przyjaciel Masona wstał z ozdobnego krzesła i objął mnie na
przywitanie. – Cieszę się, że cię widzę – Powiedziałam
zgodnie z prawdą siadając na swoim miejscu.
–
Ja również – przyznał. – Chciałem
się z tobą zobaczyć już jakiś czas temu, ale mecze i
zgrupowanie reprezentacji… Sama rozumiesz – Powiedział studiując
kartę dań.
–
Jak mało kto – zaśmiałam się.
Posłałam w stronę Masona bezgłośne podziękowania. W
odpowiedzi zawadiacko puścił mi oczko. – Declan… – Zaczęłam,
gdy złożyliśmy zamówienie.
–
Nie chcę słyszeć o przeszłości –
przerwał mi momentalnie. – Mason wszystko mi wyjaśnił. Jestem
jego najlepszym przyjacielem, miałem być jego świadkiem… Byłem
na ciebie wściekły, byłem rozczarowany twoją postawą, ale…
Było, minęło, prawda? Najważniejsze jest to, że odnaleźliście
do siebie drogę i wspólnie nią kroczycie – Obwieścił. Kiwnęłam
głową na znak zgody. Potężny kamień spadł mi z serca
rozkruszając się w drobny pył. Odzyskałam zaufanie Masona oraz
najbliższych mu osób. Byłam cholerną szczęściarą. Spędziliśmy
uroczy wieczór wspominając dawne czasy. Co jakiś czas głośno
śmialiśmy się z opowiadanych anegdotek i żartów. Byliśmy
młodymi ludźmi, którzy najzwyczajniej na świecie cieszyli się
swoim towarzystwem. Czy mogłam chcieć więcej? Mason z wiadomych
przyczyn nie pił alkoholu, ale ja i Declan wypiliśmy po lampce wina
wznosząc toast za nowe, lepsze chwile. Codzienne troski i
zmartwienia zeszły na dalszy plan. Liczyło się tu i teraz.
Łapałam te momenty, żyłam nimi, zapisywałam je w pamięci.
Wiedziałam, że ten wieczór pozostanie w niej na zawsze…
Londyn,
27.10.2019 r.
London
Zoo było jednym z największych w stolicy Anglii oraz trzecim
najstarszym zoologicznym ogrodem na świecie. Żyło w nim ponad
sześćset pięćdziesiąt gatunków zwierząt, które podziwiałem
wraz z Lilianą i Vivi. Obydwie były zachwycone i przystawały na
każdym kroku, aby lepiej przyjrzeć się danemu zwierzęciu. Po
wczorajszym wyjazdowym zwycięstwie chwila błogiego relaksu w
towarzystwie ukochanej i jej siostry była strzałem w dziesiątkę.
Obserwując rozpromienioną twarz Liliany skrycie dziękowałem za
szansę, jaką otrzymaliśmy od losu. Życie obchodziło się z nami
różnie, ale ostatecznie pokonaliśmy krętą drogę, która
doprowadziła nas do siebie. Wspólne mieszkanie ukazywało nasze
wady, ale również umacniało nas w przekonaniu, że podjęliśmy
dobrą decyzję. Kłóciliśmy się, to jasne, ale wiedzieliśmy,
kiedy zaprzestać, by nie dopuścić do nieprzyjemnych sytuacji.
Liliana irytowała mnie, ja irytowałem ją. Liczyliśmy się z
faktem, że nie zawsze będzie kolorowo i magicznie. Mieliśmy
siebie, kochaliśmy się ponad wszystko, ale mieliśmy również
własne potrzeby, ambicje oraz kariery stojące przed nami otworem.
Ja rozwijałem się z każdym dniem, nabierałem nowych umiejętności,
uczyłem się nowych zagrań, a Liliana wciąż poszerzała swoją
medyczną wiedzę. Nie stawaliśmy sobie na przeszkodzie, byliśmy
dla siebie wsparciem.
–
Pójdziemy też do Penguin Beach? –
spytała Vivi trzymając siostrę za rękę.
–
Oczywiście, że tak – powiedziałem. –
Doskonale pamiętam, że masz słabość do pingwinów – Zaśmiałem
się. – Masz jeszcze tę maskotkę ode mnie? – Przyjrzałem się
jej uważnie.
–
Mam! Mały Mambo jest moim ulubionym
pluszakiem! – odpowiedziała dumnie.
–
A Happy Feet ulubionym filmem animowanym?
–
Zawsze i na zawsze! – posłała mi
uśmiech prując naprzód. Zaśmiałem się głośno spostrzegając
minę Liliany.
–
Wiem, że ty za nim nie przepadasz –
parsknąłem.
–
Tobie też by obrzydł po tylu razach! –
przyjęła obronną postawę potykając się na prostej drodze. Z
niedowierzaniem pokręciłem głową.
–
Cóż… Pewne rzeczy nigdy się nie
zmieniają – oznajmiłem nawiązując do jej umiejętności
chodzenia. Spojrzała na mnie oburzona zatrzymując się przed
wybiegiem z tygrysami sumatrzańskimi. – Twoja miłość do tych
ssaków również!
–
Jak można ich nie kochać? – zadała
retoryczne pytanie podziwiając jedne z najurodziwszych zwierząt na świecie. Lubiłem jej zachwyt na prostymi rzeczami.
Była sobą, nikogo nie udawała. Była moją Lilianą.
–
Chodźmy już, pingwiny czekają! –
ponagliła nas Vivi. Wzięliśmy ją za ręce maszerując do
specjalnego miejsca przeznaczonego tylko dla nich. Panował
niemiłosierny tłok, wszyscy się przepychali i rozpychali łokciami.
Vivi zrobiła smutną minę. Przeczuwając, co może się wydarzyć
wziąłem ją na barana, aby ułatwić jej widoczność. Zostawiła
na moim policzku soczystego buziaka, po czym oniemiała patrzyła na
wygłupiające się w basenie zwierzaki. To niedzielne popołudnie
było pełne wrażeń i pozytywnych emocji. Te zwyczajne momenty
składały się na górnolotne chwile.
Londyn,
31.10.2019 r.
Nauka
do ciężkiego kolokwium nie pozwoliła mi na uczestniczenie we
wczorajszym, niestety przegranym meczu z Manchesterem United. Po tej
porażce drużyna Masona odpadła z Pucharu Ligi Angielskiej już w
1/8 finału. Mason był przygnębiony, ale wiedział, że już za
parę dni rozegrają kolejne wyjazdowe spotkanie w Premier League. Po
drodze z wyczerpujących zajęć wstąpiłam do sklepu, aby
kupić potrzebne na obiad składniki. Gałęzie drzew uginały się
od porywistego wiatru, a z nieba zaczęły spadać pierwsze krople
deszczu. Zaklęłam pod nosem orientując się, że nie wzięłam ze
sobą parasola. Przyspieszyłam kroku, by zdążyć przed ulewą.
Otaczający mnie ludzie robili to samo, spiesząc się i posyłając
innym złe spojrzenia. Odetchnęłam z ulgą, kiedy znalazłam się
w przestronnym foyer. Ciężko dysząc dotarłam do mieszkania,
w którym jeszcze nie było Masona. Odstawiłam zakupy na blat
walcząc o oddech. Zmarszczyłam brwi, nie wiedząc, co się dzieje.
Po kilku sekundach dziwny ból ustał. Zbagatelizowałam to uczucie i
wyciągnęłam z siatki makaron oraz kurczaka. Podśpiewując wesołą
melodię wzięłam się do roboty. Czas mijał szybko, nim się
zorientowałam wszystko było już gotowe. Uśmiechnęłam się do
swoich myśli chwytając za telefon. Chciałam napisać do Masona,
ale oznaczenie mnie na jednym z plotkarskich profili skutecznie
odwróciło moją uwagę. Zwabiona ciekawością kliknęłam pod
wskazany adres. Zamurowana wpatrywałam się dwa zdjęcia. Jedno moje
i Masona, które wrzucił na swoje konto, a drugie
przedstawiające Chloe. W jego koszulce. Podczas wczorajszego meczu.
Zacisnęłam pięści czując ogarniającą mnie furię. Zamieszczony
artykuł wspominał o trójkącie miłosnym, a jego autorzy
zastanawiali się, do której z nas należy serce Masona. Wściekła
cisnęłam telefonem o stół.
–
Liliana? Co się stało? –
zaniepokojony chłopak pojawił się w kuchni. Pochłonięta bzdurami
nie zarejestrowałam faktu, że wrócił do mieszkania.
–
Dlaczego nie powiedziałeś mi, że Chloe
była wczoraj na meczu?! – wybuchłam.
–
Ja… Nie chciałem cię denerwować.
Skąd o tym wiesz? – spytał robiąc krok w moją stronę.
–
Z portalu plotkarskiego! – odparowałam.
– Nie chciałeś mnie denerwować? Wielkie dzięki za taką troskę!
–
Liliana, o co ci chodzi do cholery? –
wycedził. – Nie mogę jej niczego zabronić! Może mam załatwić
sądowy zakaz zbliżania się do mnie? – Zironizował.
–
Jesteś niemożliwy – parsknęłam. –
Nie widzisz, że ona działa celowo? Pewnie sama poszła z tym do
mediów!
–
Nic na to nie poradzę – obojętnie
wzruszył ramionami.
–
To świetnie! Niech wszyscy dalej
zastanawiają się, kogo wybrało twoje serce! – sarknęłam.
–
Daj spokój, nikogo to nie obchodzi!
–
Czyżby? – zrobiłam wielkie oczy. –
Otóż zdziwiłbyś się! – Warknęłam nieprzyjemnie. Mierzyliśmy
się wściekłymi spojrzeniami. Nie wiem, które z nas wykonało
pierwszy ruch. Nasze usta spotkały się w żarliwym pocałunku, w
którym nie było za grosz delikatności. Mason z wprawą posadził
mnie na blacie lokując się pomiędzy moimi nogami. Rozdarł moją
koszulę niedbale rzucając ją na podłogę. Jego gorące usta oraz
zmysłowe dłonie były wszędzie. Stanowczo pozbawił mnie spodni
oraz dolnej bielizny. Wrzałam. Mocowałam się z jego jeansami
pojękując cicho. W końcu swobodnie opadły do kolan wraz z
niepotrzebnymi w tym momencie bokserkami. Całując mnie wszedł we
mnie mocno oraz zdecydowanie. Daliśmy upust złym emocjom,
odnajdując się w namiętnych ruchach. Byliśmy my, była ta chwila
zapomnienia, były głośne oddechy, ocierające się o siebie ciała.
Rozkosz zmieszała się z wybuchającymi przed moimi oczami
fajerwerkami…
Nie
wiedziałem, jak Cię kocham
Nie
wiedziałem, jak Cię chcę
Gdy
obejmujesz mnie czasami
Ciężki
gorąc wchłania mnie
Wzbudzasz
gorąc, gdy całujesz
Gorąc
to uścisków moc
Gorąc
od samego rana
Gorąc
przez calutką noc…
***
Witam!
Po burzy zawsze wychodzi słońce 😏
(Declan ^^)
Pozdrawiam ;*
*Michael Buble - Fever